Pamiętacie mieszkania naszych mam, albo babć? Prawie każda z nich hodowała w domu kwiaty, nawet wtedy (albo przede wszystkim!), gdy nie istniało coś takiego jak OBI, czy Castorama, gdzie można dostać prawie każdą roślinkę jaką sobie zamarzymy.
Moja mama szczepiła metodą „na listek” kwiaty od babci i koleżanek. W naszym domu zawsze stał w kwietniku bluszcz, była paprotka, fiołki i wiele różnych kwiatów.
Ja się zawsze wymigiwałam, że nie mam ręki do kwiatów, a prawda była taka, że nie przywiązywałam do nich jakoś uwagi. Nawet powiem szczerze, że trochę mnie te paprotki w każdym domu drażniły – to taki komunistyczny kwiatek, myślałam.
Wszystko zaczęło się zmieniać z wiekiem, chyba musiałam do tego dorosnąć (podobnie jak do zdrowego odżywiania, ale o tym kiedy indziej) i gdy otrzymałam w spadku kilka ogromnych kwiatów po moim dziadku, początkowo niechętnie musiałam się z nimi zaprzyjaźnić.
Po kilku latach zauważyłam, że „grzebanie w ziemi” sprawia mi co raz większą radość, a kwiaty nawet u mnie – nieudolnej ogrodniczki ładnie rosną. Do tego, w ostatnich latach uświadomiłam sobie, że mi, jako osobie z astmą, powinno zależeć, by w okresie zimowym, gdy smog w naszym mieście jest gigantyczny, zrobić cokolwiek, by poprawić stan jakości powietrza w mieszkaniu.
I tak właśnie przeglądając różne portale, blogi, badania naukowe, natrafiłam, na wiele zaskakujących informacji, a w szczególności uświadomiłam sobie, że te „komunistyczne kwiatki” mojej mamy i babci odgrywały ogromną rolę. Dlaczego ja chciałam być taka nowoczesna i trzymałam przez kilka lat, tylko storczyka na parapecie?
Pewnie te wiadomości nie są Wam obce, ale jeśli też byłyście fankami jedynie kaktusa, a teraz czujecie, że trzeba by coś zmienić w botanice Waszego mieszkania to podaję listę TOP:
Oczywistym jest, że nie będę w stanie ustawić w domu takiej ilości kwiatów, by pokryły zapotrzebowanie na tlen dla każdego domownika – miałabym dżunglę 😉 Ale nie ulega wątpliwości, że kwiaty w mieszkaniu, to nie tylko miły akcent dla oka, ale mają swój bardzo ważny „oczyszczający” aspekt.
Oto co od jakiegoś już czasu pomieszkuje w naszych doniczkach:
Skrzydłokwiat, a dokładnie 3 duże egzemplarze, których właścicielem był kiedyś mój kochany dziadziuś. Kwitną przez ponad pół roku i nie wymagają szczególnej pielęgnacji.

Cytryna, to kolejna darowizna, tym razem od mamy. Osiągała już takie rozmiary, że nie mieściła się rodzicom w pokoju, a ja przygarnęłam ją kiedyś do swojej firmy, bo wynajmowałam spory lokal. Teraz lokalu już nie mam, a cytryna dalej jest ze mną i mimo iż jest wyższa niż ja, przeżyła 4 przeprowadzki międzymiastowe beż żadnego uszczerbku na zdrowiu.

Bluszczyki miniaturki, to z kolei pozostałość po tworzeniu lasu w słoiku
Będąc na zakupach w Auchan’ie kupiłam 1 mini bluszcza, z myślą, że wyląduje on w naszym słoikowym lesie. Okazało się, że zostało mi jeszcze sporo malutkich roślinek, więc posadziłam je w mojej ulubionej doniczce FLOWER POT 😉

A te fiołki, to istna kradzież. Ale mówią, że kradzione roślinki przyjmują się najlepiej i rosną szybko – zobaczymy. Jako dziecko miałam swojego fiołka na parapecie, kwitnął jak szalony. Obecnie sypialniane okno mamy z wystawą północną, tak, jak miałam w dzieciństwie, stąd moja mała nadzieja, że powtórzę sukces fiołkowej uprawy.
Sensewieria, odmiana nie wiem jaka, ale zapisałam ją na liście życzeń urodzinowych i dostałam w prezencie. Wszyscy mnie zapytali, czy na pewno o taki kwiat chodziło, bo prezentuje się raczej średnio, ale to jeden z tych wybitnych, bo produkuje tlen nocą! Wiedzieliście? Więc idealnie jest mieć go w sypialni.
Podobno 7-8 sztuk Sensewierii w sypialni zapewnia tlen potrzebny dla 1 osoby! Ale jest małe ale… wielkość kwiatów powinna być mniej więcej do ramion. Ciekawe, gdzie ja bym je upchała w tej sypialni, biorąc pod uwagę, że śpimy tam we dwójkę, więc potrzebna podwójna ilość 😉

Nie będę udawać, mistrzem pielęgnacji i uprawy kwiatów nie jestem. Uczę się wszystkiego od kilku lat, bo zobaczyłam w tym kwiatowym przedsięwzięciu zabawę i przyjemność.
Owszem, zdarza mi się jakaś wtopa, susza, albo tak, jak obecnie – robal atakujący moje roślinki (mszyce chcą opanować cytrynę, muszę poradzić się mądrzejszych, jak ją uratować), ale staram się o nie dbać, obserwować i uczyć na błędach.
A jeśli o błędy chodzi – to na koniec dwa moje HITy.
- Dostałam 5 lat temu dwa śliczne storczyki od pacjentów, gdy po kilku miesiącach przekwitły – zaczęły całe obumierać. Po roku, postawiłam je w kącie z zamiarem wyrzucenia, a te właśnie wtedy ożyły i regularnie kwitną. Dlaczego? Nie wiem, ale niech tak już zostanie.
- Natomiast drugi przypadek jest dla mnie zagadką do dziś i mimo moich szczerych chęci, pielęgnacji (już mu śpiewać zaczęłam), chyba się za niedługo pożegnamy – o kim mowa? Fikus Benjamina. Wszyscy twierdzą, że to prosta roślina w uprawie, a ja się coś dogadać z nim nie mogę …
Jak macie swój sposób na szanownego Pana Beniamina, to poproszę.

Lidio, twoim wpisem motywujesz mnie do zakupu kwiatów bo u mnie obecnie tylko 2 storczyki na parapecie plus drzewko bonsai. Paprotki i bluszcze to mój obraz z dzieciństwa, pokój mojej siostry to była istna dżungla. Ahhh fajnie to powspominać. Dziękuję za ten wpis. Twoje kwiaty i doniczki przepiękne! Pozdrawiam przedadwentowo:)
PolubieniePolubienie
Aniu, zawstydzasz mnie, ja bonsai’a miałam 2 razy i wytrzymał ze mną tylko kilka miesięcy ;( Taka ze mnie ogrodniczka, ale się nie poddaję. Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Ja nadal tłumaczę się brakiem ręki do kwiatów – i w domu mam tylko trzy kaktusy w ogromnym słoiku 😉 Ale mieszkam na wsi, wiec roślinności tu nie brakuje – a problem smogu na szczęście nas nie dotyczy.
PolubieniePolubienie
Karolino, ja też zaczynałam od kaktusów i dalej już poszło;) Zazdroszczę Ci domku na wsi, wtedy pewnie siedziałabym każde popołudnie w ogrodzie i jeszcze częściej grzebała w ziemi 😉 Pozdrawiam
PolubieniePolubienie